czwartek, 3 listopada 2016

motyle w brzuchu.

czwartkowy wieczór. 
patrzę jak J. wypuszcza chmury z ust. bawi się włosami. uwielbiam kiedy jest tak subtelna jak teraz.

przypomniały mi się dzisiaj nasze początki. wariowałam przed pierwszą randką...czułam, że to ktoś wyjątkowy.

czekałam na J. na ławce przed kinem, nerwowo sprawdzając godzinę - byłam wcześniej niż powinnam. nagle ktoś usiadł obok mnie, to była Ona...zerknęłam nieśmiało w Jej stronę. przyglądały mi się piękne, wielkie, zielone oczy. przywitała mnie promiennym uśmiechem i wcisnęła w dłoń dwa bilety. 
chyba obie bardziej zainteresowane byłyśmy sobą, niż filmem. to do mnie niepodobne, ale pragnęłam(?)...tak, to odpowiednie słowo. pragnęłam, aby choć musnęła mnie dłonią. ja - bardzo zdystansowana, raczej chłodna, unikająca jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z kimś, kogo znam krócej niż 'długo'.
po seansie pojechałyśmy nad Wisłę...J. wzięła ze sobą koc, usiadłyśmy na plaży i dużo rozmawiałyśmy. o wszystkim.
a na do widzenia...buziak w policzek.

druga randka to ponownie kino. pierwszy pocałunek... J. nie wytrzymała, zaskoczyła mnie, ale nie protestowałam. przez cały film gładziłam Jej wewnętrzną stronę dłoni opuszkami palców. powiedziała mi później, że czuła mój dotyk 'dosłownie wszędzie'.

na koniec...
przechodzą mnie ciarki, kiedy przypomnę sobie 'pożegnalne' pocałunki w samochodzie. potrafiłyśmy żegnać się 2 godziny. a kiedy już J. zaczynała ciągnąć mnie za włosy, całować w szyję i pozwalać sobie na ówcześnie niedozwolone - dawałam Jej buziaka i szeptałam 'pa' do ucha, zamykając za sobą drzwi z uśmiechem.
nawyki 'zimnej suki'.
myślę, że też za to mnie pokochała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz